..
Ameryka na nowo Odkryta

52 | 69418
 
 
2009-03-19
Odsłon: 854
 

Moje kolumbijskie smutki.

W porcie w Cartagenie gdzie jedne statki ładowane są złotem, srebrem i szmaragdami z innego statku schodzą tysiące afrykańskich niewolników. Są głodni, wycieńczeni. Część z nich nie przetrwała podróży, cześć nie przetrwa do jutra. Ci którzy wykazują jeszcze jakiekolwiek oznaki życia, skuci łańcuchami idą na plac zwany “targ hebanu”. Tam zostaną sprzedani za 150-200 pesos (koszt domu w tym czasie to okolo 900 pesos) a na ich skórze zostaną wypalone inicjały właściciela

Tak było na początku XVII wieku kiedy to konkwistadorzy w wyniku mordu Indian odczuli poważny brak rąk do pracy na plantacjach i w kopalnich zlota. W konsekwencji zaczęto przywozić afrykańskich niewolników z Gwinei, Kongo i Angoli. Aż 60% transportów trafiało właśnie do Cartageny w Kolumbii, dziś pięknego, barwnego miasta które urzeka swym kolonialnym stylem.

Jesteśmy w Kolumbii. Wjazd do tego kraju droga lądową jest łatwiejszy niż myślalalam, ale biada jeśli nie dopełnisz jakichś formalnosci. Po raz pierwszy w Ameryce Południowej jestem kilkakrotnie legitymowana. Po 100 razy policja sprawdza pieczątki wyjazdowe z Wenezueli i wjazdowe do Kolumbii. Mamy zgodę na pobyt 30 dniowy wiec .......powinno być w porzadku. Wsiadamy do autobusu do Cartageny. Zatrzymuje nas pierwszy patrol policji. Wchodzi z bronią do autobusu, ogląda wszystkie siedzenia, patrzy pod i nad, sprawdza paszporty wybranych padsazerów, przegląda bagaże. Ufff, wreszcie koniec. Jedziemy a przed nami długa droga przez kręty interior. Za kilka kilometrow zatrzymuje nas kolejny patrol. I wszystko zaczyna sie od początku.....policja wchodzi z bronia do autobusu........ I tak kilka razy zanim dotrzemy do Cartageny.  Zostajemy w Kolumbii zaledwie kilka dni ze wzgledu na ograniczony czas Rafala. A właściwie tylko przejedżamy przez Kolumbie bo chcemy jeszcze pojechać razem do Ekwadoru.

Ten krótki przejazd przez tak niezwykly kraj  wywołuje we mnie wiele emocji i wrażeń.

Kiedy chodzę ulicami przepięknej i kolorowej dziś Cartageny nie mogę uwolnić się od obrazu wycieńczonych niewolników. Tym bardziej że dziś na ulicach miasta można spotkać wielu ich potomków. Kolumbia w zestawieniu z Wenezuelą zaskakuje duża ilością żebraków na ulicach, wystarczy przekroczyć granicę aby się na nich natknąć. Moja ciekawość świata tym razem stłumiona jest przez smutek. Nie umiem bez emocji patrzeć na posuwajacych sie po ulicach  kalekich żebraków bez nóg i rąk. Porusza mnie widok 10-o letnich prostytutek a jeszcze bardziej smuci fakt, że policja przymyka zwykle oczy na ten fakt do czasu aż nie znajdzie gdzieś ciała zamordowanej dziewczynki lub chłopca.

Kiedy wjeżdżaliśmy do Cartageny autobus mijał brudne, zasypane śmieciami ulice i slumsy. Nie widać ich na pięknej, kolorowej, z ukwieconymi balkonami starówce. Malownicze kamienice, wewnątrz piękne patia pełne tropikalnych roślin, z kamiennymi studniami pośrodku.

Z jednej strony trudno mi uwierzyć że tak piękne dziś miasto kryje w sobie tak straszne tajemnice a z drugiej trudno mi cieszyć się widokiem pięknych uliczek pamiętając o smutnej przeszłości tego miasta. Na ulicach przechodzący sprzedawcy oferują mocną i bardzo slodka “sutinto” która stawia na nogi najbardziej ospałych turystów i całą masę lokalnych owoców których nazw już sama nie pamiętam. Tym bardziej że mam wrażenie że każdy z krajow nazywa owoce po swojemu. W Wenezueli papaya to lechiosa a maracuya to parchita. Nie wiem więc czy w Kolumbii lulo i zapote to nazwa lokalna jakiegoś powszechnie znanego owocu czy to owoc którego po prostu nie znam.

Pobyt w Cartagenie ubogacamy wyjazdem na Islae del Rosario. Pięknie położone wysepki na morzu karaibskim, które mieni sie w słoncu turkusem zachacają by zatrzymać sie na nich choć na kilka dni. My jednak odwiedzamy oceanarium i udajemy sie na Playa B lanca. Widok kolumbijskich rodzin na statku sugerował mi, że rodziny urządzaja sobie na wyspie pikniki, cieszą się słoncem, ciepła wodą i wolnym czasem. Jednak kiedy dopływamy na Playa Blanca, w pośpiechu jemy obiad, po czym oganiamy sie przez jakaś godzinę od propozycji, masażu, zmiany dotychczasowej fryzury w deszcz warkoczykow czy kupna miejscowej bizuterii by wreszcie znowu pospiesznie wsiąść na statek i wrocic do Cartageny. Biorac pod uwagę pośpiech towarzyszący wycieczce nie rozumiem obecnosci Kolumbijczyków na statku, bo wyprawa choć pełna pięknych widoków nie ma nic wspolnego z piknikiem który organizuje się zwykle w wolnym czasie.

Nie gościmy długo w Cartagenie i po 4 dniach udajemy sie do Medellin. Dalej do Manizales i dalej do Cali by wreszcie udać sie do Ekwadoru. Znowu koszmar z kontrolami. Sama już nie wiem kto kogo pilnuje. Szczególnie kiedy do autobusu wsiada mężczyzna z bronią i natychmiast po wejściu odbezpiecza ją i przeładowuje. Dość intensywny zapach amunicji zmusza nas do czujności a ja przez chwile zastanawiam sie czy tym razem to znowu policja czy niestety FARC.  Szcześliwie tym razem to również policja a nie FARC, choć ich twarze można oglądać na wielkich billbordach przy drodze. Cześć z tych twarzy jest już “wyeliminowana” sądząc po ukośnych przekreśleniach.

Kiedy siedząc w autobusie mijam małe kolumbijskie chatki przy drogach i w wioskach wciąż powraca smutek ale wiem też że wroce tu do Kolumbii za rok z jeszcze większą ciekawością i otwartością. Wieści o tym że Kolumbia to kraj w którym nie sposób zatrzymać “przemyslu narkotykowego”, zabójstw i przemocy urosły do rangi klątwy która wciąż broni dostępu do tego kraju. Tymczasem spotkaliśmy tu biednych, ale otwartych i bardzo pomocnych ludzi. I choć smutno mi kiedy myśle o tym jak żyją chcę spotkać ich ponownie.

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd