..
Ameryka na nowo Odkryta

52 | 50102
 
 
2010-12-11
Odsłon: 1542
 

Big 10 2010 – Carihuairazo 5020 mnpm

Tej góry nie było w planach. Jednak Antisana nauczyła nas, że w prawdzie nie wszystko zależy od nas ale też, że warto być otwartym na zmiany. Również zmiany pogody.
Carihuairazo to jedna z niższych ale też jedna z ciekawszych gór Wielkiej Ekwadorskiej Dziesiątki. Nie spotkasz tu wielu ludzi. Bardzo prawdopodobne, że jeśli zdecydujesz się na zdobywanie Carihuairazo oprócz Ciebie w okolicy będą jedynie wikunie i pasący lamy Indianie. Carihuairazo chcieliśmy zdobywać w kolejnych latach jednak po zejściu z Antisany dowiedzieliśmy się, że mimo paskudnej i deszczowej pogody w całym Ekwadorze ostatnie dni na Chimborazo były dość pogodne (przy czym „dość” oznacza, że nie padało ;)). Carihuairazo położony jest w sąsiedztwie Chimborazo co natychmiast sprawiło, że postanowiliśmy przyspieszyć zdobywanie tej góry licząc, że zdążymy wykorzystać suche dni. 
Do bazy pod Carihuairazo przyjechaliśmy w godzinach popołudniowych i choć nie padało to był to dość pochmurny dzień.  Nasze rozbijanie obozu na 4200 mnpm bardziej przypomina piknik niż przygotowania do wyjścia w góry. Od czasu do czasu zza chmur wyłania się najwyższy w Ekwadorze Chimborazo 6310 mnpm i przysłania swoim olbrzymim cieniem wszystko w okolicy. 
Jest sucho i zimno. Szybko więc zamykamy się w swoich śpiworach i namiotach. Natychmiast zasypiam a kiedy budzę się o 3 nad ranem jestem mocno rozczarowana, że już jest rano i już wychodzimy w góry. Tak dobrze mi się spało. Z nadzieją, że zdobędziemy szczyt ruszamy około 4.30. Pierwszy odcinek drogi to rozległe  paramo. Mijamy śpiące lamy i wikunie. Są tak zdziwione naszą obecnością, że nawet nie uciekają. Niektóre leniwie podnoszą się a inne odwracają ze znudzeniem wzrok dalej zasypiając. Kiedy zaczyna świtać docieramy do czegoś o czym czytaliśmy. Pisali o tym „lodowiec” dziś jednak to rozległa łacha śniegu. Mokrego śniegu spod którego strugami wypływa woda. Największym zagrożeniem na Carihuairazo są spadające kamienie zatem tak szybko jak to możliwe podchodzimy do góry i docieramy do ostatniego kuluaru, którym wspinamy się na szczyt. Decyzja o wejściu na Carihuairazo była jedną z lepszych podczas tej wyprawy. Kiedy jesteśmy na szczycie zza chmur wyłania się prawie cała ekwadorska aleja wulkanów. Jako pierwszy rzuca się w oczy Tungurahua który pluje dymem i lawą. Zaraz obok widać Altara a jeszcze dalej na horyzoncie majaczy wybuchający właśnie Sangay. Z drugiej strony Illinizas, Cotopaxi i Antisana. A wszystko to dzieje się w cieniu olbrzymiego Chimborazo.
Miejscowi mówią o Carihuairazo – Silny wiatr.  Mają swoje powody ;). To właśnie wiatr przyspiesza nasze zejście na dół. Góra jest piękna i piękny widok roztacza się z jej szczytu. Gdyby nie wiatr chętnie  zostalibyśmy na szczycie znacznie dłużej.
Zejście z ostrej grani, dalej stromym żlebem i łachami śniegu do „lodowca”, paramo i jesteśmy w bazie.
Carihuairazo to nasz 7 ekwadorski szczyt z Wielkiej Dziesiątki, a do zamknięcia projektu zostają nam jeszcze trzy góry. To jednak plan na kolejne lata a teraz pakujemy ekwadorską, górską przygodę do plecaka i ruszamy do Quito. Kiedy wracamy pada. Leje. Deszcz jest tak ulewny że chwilami nie widać drogi.
 
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd