..
Ameryka na nowo Odkryta

52 | 47793
 
 
2009-12-01
Odsłon: 1252
 

Ameryka na nowo odkryta – Przystanek Soberbio

Maleńka, spokojna mieścina na granicy argentyńsko-brazylijskiej, na skrawku ziemi który został wyrwany dżungli, nad rdzawą rzeką Urugwaj. Każdego ranka mieszkańcy wstają leniwie by usiąść na progu swojego domu i wypić mate, a około 12 ponownie zapaść w sen tym razem zwany sjestą. Budzą się w godzinach popołudniowych by udać się  do jednej z jadłodajni na soczyste asado, którego trawienie mocno będą wspierać lokalnym piwem. Przychodząc na asado wiedzą, że prawie ze stuprocentową pewnością wyłączą prąd więc do domu i tak nie ma po co wracać. A nawet jeśli do niego wrócą usiądą znowu na progu swojego domu, będą pić mate, pozdrawiać przejeżdżających na rowerze sąsiadów i znowu pić mate aż do zmroku. Niektórzy z nich po asado pójdą do piwiarni by pić piwo i rozmawiać z sąsiadami a to o tym, że pogoda deszczowa, a to o tym, że dzieci rosną, a to o tym, że asado wyborne i zatrzymał się na obiad dostarczyciel piwa, a o tym że trzeszczący autobus z Obera przyjechał dziś spóźniony.
Pewnego dnia, jednym z tych trzeszczących autobusów do Soberbio docieramy my burząc swoją obecnością cały jego ład i spokój. Po pierwsze wyrywamy z popołudniowej drzemki właścicielkę hostalu w którym zamieszkujemy. Nely, bo tak ma na imię właścicielka natychmiast po przebudzeniu z nadmierną troską typową dla opiekuńczej kwoki, pokazuje nam miasto. Hmmm, miasto…..jedna główna ulica przy której mieszkamy i kilka poprzecznych. W całym tym gąszczu ulic poruszamy się samochodem, który Nely z trudem odpala z powodu koszmarnego upału. Nely obwozi nas po kolei po wszystkich czterech ulicach za każdym razem wracając do bramy hostalu abyśmy zawsze wiedzieli jak wrócić do domu. Uffff, straaaaaaaaaaasznie to skomplikowane ;). Wreszcie trafiamy do jadłodajni Brasilero, w której każdego dnia mieszkańcy Soberbio jedzą asado popijając go piwem. Nely przedstawia nas właścicielom i przy okazji głośno pokrzykuje – „Polacos, Polacos”. Choć zaledwie wczoraj obiecywałam sobie, że więcej asado objadać się nie będę już dziś musze złamać obietnicę. Rytuał składania zamówienia kończy się w momencie kiedy na pytanie „a co możemy zjeść” właścicielka odpowiada z pełnym przekonaniem i dumą  – „oczywiście asado”. Chwile wahania właścicielka odczytuje jako potwierdzenie zamówienia i za kilka chwil na stole przykrytym pomarszczoną ceratą lądują dwa talerze i szklanki do piwa.  Kiedy mamy już pełne talerze właścicielka przykleja się do naszego stołu opowiadając o swojej rodzinie. Właścicielka opowiada nam o sobie, sąsiedzi przyglądają nam się bacznie i powtarzają szeptem „Polacos”, a my słuchamy, jemy, pijemy i czasami dla podtrzymania rozmowy rzucamy jakieś pytanie. Zgodnie z miejscowymi zwyczajami po południu gaśnie światło a my przed wyjściem rzucamy jeszcze ze chcemy popłynąć do wodospadów Mocona. Jeszcze nie zdążymy dotrzeć do hostalu a już na drodze zaczepi nas Jorge i będzie przekonywał, że woda w rzece ma tak wysoki poziom, że wodospadów dobrze nie widać. Informacja w mieście przemieszcza się z prędkością światła bo nie tylko Jorge zna nasze plany zanim wychodzimy z jadłodajni, ale większość mieszkańców wie skąd jesteśmy, pozdrawia nas na ulicy i wita jak swoich. Nocą nie ma światła, ale mieszkańcy Soberbio siedzą na ganku swoich domów i piją mate, rozmawiają o dzieciach, o braku światła i jeszcze dodatkowo o dwójcie Polacos która pojawiła się w mieście. Upieramy się aby popłynąć do wodospadów i Jorge podejmuje się zadania. Kiedy wreszcie do nich docieramy kolejnego dnia okazuje się, że woda jest tak wysoko, że z dziewięciometrowych wodospadów dziś widoczne jest zaledwie półtora metra. Za to woda w rzece ma tak wartki nurt, że zamiast przygody widokowej mamy przygodę raftingową. To nie koniec przygód tego dnia. Do miasta przyjechała „Banda Harisma”. A Banda Harisma przyjechała własnym autobusem i ma nawet gitarzystów sprzętowych….. jak Metallica ;). Widać to gwiazdy wielkiego formatu są, a  w jadłodajni w trakcie posiłku nie słychać innego tematu. Jeden z mieszkańców,  najlepiej poinformowany mówi o wieczornym koncercie pomiędzy jedną a drugą próbą wydobycia resztek jedzenia z przestrzeni międzyzębowych otwierając przy tym paszczę szeroko jak hipopotam. Dziś wieczorem Soberbio nie usiądzie na ganku swoich domów, dziś wieczorem całe Soberbio będzie na wielkiej fieście.
I tak dni mijają w Soberbio. Wcale nie mam ochoty wyjeżdżać. Ale kolejnego dnia o 5 rano pojawiamy się na terminalu autobusowym. Tam zaczepia nas mocno „wczorajszy” kierowca autobusu który pyta dokąd jedziemy. Nie czeka na odpowiedź i już rzuca kolejne pytanie „pijecie mate?”. Kiwam głową, że tak i wtedy podaje mi mate, którą zdążyłam polubić. Siedzimy na terminalowej ławce, pijemy mate, rozmawiamy……zupełnie jakby nie istniał czas. I tylko ostatnie siorbnięcie mate przypomniało mi, że w końcu musimy stąd wyjechać. 
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 
iza sapuła 2009-12-05 13:46:55
dziekuje bardzo i fajnie ze sie podoba :). Serdecznie pozdrawiam i przesylam troche brazylijskiego slonca :).
hnyr 2009-12-02 16:56:44
bardzo ciekawy artykuł


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd