..
Ameryka na nowo Odkryta

52 | 65198
 
 
2009-04-01
Odsłon: 2810
 

Ameryka na nowo odkryta – przez amazońską dżungle na gorącą lawę wulkanu Reventador.

Jeśli chcesz zobaczyć w Ekwadorze coś ponad standard, coś co leży z dala od „tradycyjnych” szlaków turystycznych musisz zapłacić za to wysoka cenę. Nie jeżdżą tam turyści wiec nikt nie weryfikuje kosztów, które na prawdę ponoszą agencje turystyczne.

Zainteresował nas Reventador, niewysoki bo sięgający zaledwie 3485 m npm ale za to bardzo aktywny wulkan wyrastający ze wschodnich stoków amazońskiej dżungli. Reventador słynny jest z częstych erupcji a ostatnie dwie miały miejsce w minionym 2008  roku, w sierpniu i listopadzie. Poza tym jedna z erupcji w latach wcześniejszych była na tyle silna że spowodowała zamknięcie lotniska w Quito.

Sprawdzamy oferty agencji turystycznych. Ceny są…….zaporowe albo przynajmniej zadziwiające. Jedna z agencji w Quito za 4 dniową wycieczkę dla 2 osób na wulkan Reventador  oczekuje wynagrodzenia w wysokości 1145 $ za osobę. Cena innej agencji oscyluje w przedziale 600-1000 od osoby w zależności od ilości osób grupie.

 

A teraz realne koszty.:

Przejazd autobusem na trasie Quito- wioska Reventador  - 5 $

Doba w hosterii Reventador – 15$

Śniadanie – 2,50$

Obiad – 3,50 $

Przewodnik który przeprowadzi Cię przez amazoński las – 60$ (za 2-3 dniowy trip od całej grupy)

Zorganizować wyjazd samemu – BEZCENNE

 

Jakkolwiek liczylibyśmy koszty nie umiem zamknąć budżetu agencji z Quito ;). Tym bardziej, że w okolicy Reventador są tylko dwa hotele w porównywalnych cenach a nocuje się w nich maksymalnie dwie noce bo wyjście na wulkan wymaga noclegu w namiocie u stóp góry.

 

Tak czy inaczej zdecydowaliśmy się na BEZCENNE doświadczenie i zorganizowaliśmy wyjazd w ramach własnych możliwości i pomysłów.

 

Do wioski Reventador dotarliśmy czymś na kształt BUS MARKETU. To co dzieje się w autobusach ekwadorskich przypomina wielki targ. W kolejce ustawiają się „akwizytorzy”. Sprzedają absolutnie wszystko. Pierwszy z nich swoją bogatą w emocje prezentację rozpoczął od pokazania wielkiej księgi. W pierwszej chwili pomyślałam że to księga pamiątkowa, do której wpisują się turyści ale nie. Była to, pełna kiepskiej jakości rycin z prasy dokumentacja niezwykłego działania środka leczniczo-wspomagająco-przedłużającego życie. Wprawdzie nie mogłam zrozumieć dlaczego zaleca się spożywanie środka zawierającego pobudzający żeń-szeń i guaranę przed snem ale widać to jakaś nowatorska czy raczej ekwadorska medycyna ;).

Kolejni „akwizytorzy” sprzedawali inne CUDA i zwyczajne produkty spożywcze jak ciastka, lody, banany. A wszystko to kosztowało zawsze kilkanaście „centavitos” albo te trochę droższe „dolaritos”.   Sądząc po wielkości sprzedaży Ekwadorczycy na prawdę wierzą, że jeśli cena jest nie w dolarach a w „dolaritach” to jest niższa. Hmmmm zatem 50 centów to więcej niż 50 centavitos ;).

 

W targowej atmosferze dotarliśmy wreszcie do wioski i jednego w z dwóch hostali Revenatador. Jesteśmy jedynymi bladymi twarzami w okolicy co budzi sensacje ale też pozwala szybko dotrzeć tam gdzie chcemy. Bardzo szybko znajdujemy miejscowego przewodnika i decydujemy się na start w góry następnego dnia. Sprawdzamy jeszcze aktywność wulkanu i możliwość wejścia na szczyt. Niestety wejście na szczyt ze względu na duża aktywność wulkanu jest obecnie niemożliwe ale i tak decydujemy się na wyjście…przynajmniej tak daleko jak daleko pozwolą warunki.

 

Wreszcie startujemy. W pierwszych 15 minutach marszu przeklinam, że dałam się namówić na kalosze. Pod cienka, gumową podeszwą czuje każdy najdrobniejszy kamień. Jednak w kolejnych 15 minutach zaczynam się martwic, że moje kalosze mogą być zbyt krótkie tak głęboko zapadam się w błocie. Kiedy tylko wchodzimy do lasu czuje jak oblepia mnie wilgoć. Mam wrażenie, że powietrze stoi w miejscu. Podobnie jak błoto na drodze w którym zapadamy się coraz głębiej. Viktor idzie z przodu i maczetą wyrąbuje drogę. Wydaje się, że dawno nikt tędy nie chodził. Czasami mam wrażenie, że jeśli spóźnię się odrobinę i nie zdążę za Viktorem nie znajdę już drogi. Czasami potykam się o splątane korzenie a czasami  mam wrażenie że odrastają tak szybko, że oplatają moje stopy. Dopóki czuje intensywny zapach ścinanych gałęzi to nawet jeśli nie widzę Viktora wiem, że jestem na właściwej drodze. Chwilami zapach ten miesza się ze smrodem zgniłych liści. I tak przez godzinę, dwie, trzy……wiele razy zapadam się tak głęboko w błoto, że tracę równowagę wyciągając nogi. I za każdym razem obawiam się, że kaloszki zostaną w błocie ;). Ale nie zostają. Nie zostają też w rwących wodach rzek które kilkakrotnie przekraczamy. Przekraczamy jedną, drugą, trzecią. Część drogi idziemy korytem rzeki, bo tak jest prościej……. podobno ;). Idziemy w wodzie, w błocie, po kamieniach, po śliskich, stromych zboczach…..staram się pamiętać o tym, żeby w dżungli nie łapać się drzew, kamieni itp. Nawet kiedy tracę równowagę. Ale pamiętam o tym tylko przez pierwsza godzinę. Później kiedy w rozpaczliwym stylu zsuwam się ze stromego, pokrytego śliskim błotem zbocza łapie się wszystkiego ;). Szczęśliwie Viktor idzie pierwszy i dość skutecznie oczyszcza drogę z tych stworzeń które mogłyby okazać się niezadowolone z faktu że próbuje z nich zrobić asekurację. Najtrudniej z drogi pozbyć się wielkiego, czarnego węża. Szturchany kijem jedynie przyczaja się do ataku i ani myśli i opuszczeniu swojego terytorium. Dobrze, że Viktor szturcha go do skutku bo w krytycznej sytuacji gotowa byłabym złapać go uznając, że to wielka, czarna gałąź .  

 

 

Wreszcie jednak docieramy do obozu. Jest u stóp wulkanu, na granicy lasu dzięki czemu jest już na tyle sucho, że można rozbić namiot. Rozbijamy go tak szybko jak to możliwe bo zanosi się na deszcz. Trudno się dziwić, w końcu to równik ;).

Nie bardzo mogę zasnąć czego nie mogę powiedzieć o Viktorze. Pakujemy się we trójkę do naszego maleńkiego dwuosobowego namiotu. Jest  tak ciasno,  że po tej nocy grozi mi klaustrofobia. Viktor jednak zasypia w połowie zdania o tym, że „może mieć problem z zaśnięciem bo jest dopiero 7 wieczór a on ZAWSZE chodzi spać po północy”. Widać to nocne zasypianie tak go zmęczyło że wykorzystuje okazje ;).  Poza tym Viktor mówi przez sen. Rozmawia z turystami, załatwia transport, prowadzi rozmowy telefoniczne.

Kiedy więc około 3 nad ranem krzyczy „inwazja mrówek” traktuje to jako kolejny senny monolog. Dopiero zapalona czołówka sugeruje mi, że Viktor jednak już nie śpi. Wielkie, agresywne mrówki wpakowały się do naszego namiotu, tak jakby bez nich nie było ciasno. Viktor likwiduje stada mrówek które są pod naszymi karimatami, na naszych śpiworach i kurtkach a Jarek szuka poza namiotem drogi którą mrówki dostały się do środka.

Okazuje się, że rozbiliśmy namiot na mrówczej autostradzie.  Pokornie więc przenosimy namiot w inne miejsce, choć dla niego i tak jest już za późno bo mrówki  w kilku miejscach z podłogi zrobiły ażur.

 

Rano po mrówkach i mrówczej autostradzie nie ma już śladu. Nie wiem więc jak następnym razem nie wchodzić im w drogę skoro pojawiają się jedynie w nocy. Wreszcie zasypiam. Słyszę jeszcze jak od czasu do czasu pomrukuje Reventador i zaczyna się burza.

 

Rano szybkie śniadanie i wyjście do kaldery wulkanicznej która w wielu miejscach jest jeszcze gorąca. Chłopaki wykorzystują te właściwości susząc w 3 minuty przemoczone ubrania.

Czas wracać. Znowu przez wodę, błoto, gęsty las…………Choć największy problem w dżungli polega właśnie na tym że to jest dżungla w takich miejscach jak Reventador czeka na Ciebie prawdziwa przygoda.

 

 

Informacje praktyczne oraz informacje o tym jak dotrzeć do Reventador, gdzie znaleźć przewodnika itp. znajdziesz na www.odkryte.pl

 

 

 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd