..
Ameryka na nowo Odkryta

52 | 65197
 
 
2009-04-18
Odsłon: 1781
 

Ameryka na nowo odkryta – Cień Ekwadoru

Gdzie jest Winnetou?
 
Przeciętny czytelnik w trakcie czytania nie zastanawia się nad tym na ile fikcja literacka bliska jest prawdy, a na ile jest wyłącznie fikcją, jak sama nazwa wskazuje. Szczególnie jeśli przeciętny czytelnik ma kilkanaście lat.
Jako kilkunastoletni, przeciętny czytelnik popadłam w wielkie tarapaty miłosne zakochując się w nieziemsko przystojnym i nadzwyczaj męskim Winnetou. Uwierzyłam Karolowi May, który jak się okazuje nigdy w Ameryce nie był i nigdy Indian nie widział. Mając świadomość tego, że Winnetou pochodził z Ameryki Północnej (i to oszczędza resztki moich złudzeń na temat dziecięcej miłości) chce napisać o tym jak na podstawie moich południowo amerykańskich doświadczeń Karol May mnie zawiódł.
Indianin był dla mnie uosobieniem zasad, uczciwości, męstwa i bohaterstwa. Szczególnie tu w Ekwadorze moje wyobrażenia o nieziemsko przystojnych, powściągliwych w okazywaniu emocji, nadzwyczaj odważnych i zabójczo męskich czerwonoskórych mężczyznach legły w gruzach.
Trudno wypowiadać się na temat tego na ile są przystojni, bo to zwykle rzecz gustu, wydaje się jednak że kwestia zasad od gustu jest niezależna. Zaledwie wjechałam to tego pełnego uczciwych Indian kraju i zostałam okradziona. Nie w niebezpiecznej Wenezueli, nie w najniebezpieczniejszym kraju  Ameryki Południowej w Kolumbii, ale tu, w Ekwadorze. W zasadzie nawet wiem kiedy to się stało więc pretensje mogę mieć wyłącznie do siebie. Strata niewielka bo okulary przeciwsłoneczne i paskudnie brzydka i zniszczona przez czas maskotka. Dla mnie maskotka miała sporą wartość emocjonalną a dla „uczciwego Indianina”? Chyba, że jest koneserem i kolekcjonerem staroci.
W moich wyobrażeniach Indianin był esencją męskich cech: siły, odwagi, zdecydowania i szybkości działania. W jednym z hoteli w Riobambie w recepcji przywitał nas szerokim uśmiechem jowialny Indianin. Nie był może powściągliwy w okazywaniu emocji ale tym tylko zyskiwał sympatie. W hotelu był taki tłok, że obsługa na która składał się właśnie Indianin z recepcji nie nadążała ze sprzątaniem pokoi. Zresztą, jak miała nadążać skoro w TV był kolejny odcinek jednej z najpopularniejszych telenowel, a sprzątanie uniemożliwiłoby Indianinowi oglądanie tego pełnego dramaturgii odcinka.
Baaaaaaaaaaaardzo długo Jarek nie mógł się doprosić sprzątnięcia pokoju i łazienki. Zaangażowany w akcje serialu Indianin nie reagował na ponawiane prośby. Roziskrzone ze złości oczy i stanowcze „MUSISZ posprzątać pokój i łazienkę”. Teraz.” w moich ustach przyniosły efekt w ciągu kilku najbliższych minut. Z pewnością męski i odważny Indianin uległ „prośbom” kobiety ze zwykłej pobłażliwości i litości wobec jej bezradności.
Indianin z moich dziecięcych wyobrażeń żył w ciszy. Zyskiwał dzięki temu tajemniczość ale też byłam pewna, że to nawyk z polowań. Widać ekwadorscy Indianie od dawna polować nie musieli bo wszyscy od hałasu wydają się być głusi. Samochody trąbią, sprzedawcy wrzeszczą a sąsiad w hotelowym pokoju tak głośno ogląda telewizję, że mogę razem z nim śledzić zwroty akcji.
 
 
Życie w sterylnym świecie szkodzi
 
Wszyscy dziś doskonale wiemy o tym, że życie w sterylnym świeci szkodzi. Kiedy tylko wydostajemy się spod sterylnego klosza natychmiast zapadamy na różne choroby bo organizm nie wie jak się przed nimi bronić. 
Ekwadorczycy wręcz do przesady postępują zgodnie z tą zasadą. I tu znowu rzecz o jednym z hoteli w Riobambie do którego przywiózł nas taksówkarz mówiąc, że hotel jest „muy bueno”. Muszę przyznać, że na zewnątrz wyglądał przyzwoicie. Stary kolonialny budynek, niedawno odmalowany. Może różowy kolor nie był zbyt gustowny ale przynajmniej był czysty.  Wejście do hotelu było nieco bardziej mroczne, ale to być może kwestia kolonialnej architektury. Nie mogę sobie jednak przypomnieć, aby brudne ściany na korytarzu, kafelki na podłodze i cuchnące śmieci były również wyznacznikiem kolonialnego stylu. Ekwadorczyk z recepcji znudzonym krokiem zaprowadził nas do pokoju. Tak samo ciemno jak na korytarzu. Może trochę jaśniej bo zakurzone firany mimo wszystko przepuszczały trochę światła które dostawało się do środka przez zakratowane okna. Ręczniki w toalecie zdradzały ślady użycia. Hmmm, zradzały ślady intensywnego użytkowania i to prawdopodobnie przez niejednego gościa.
Nawyki żywieniowe również podążają za tym przesłaniem. Szczególnie to widać na ulicach gdzie Ekwadorczycy raczą swoje podniebienie odkrojonym kawałkiem mięsa z leżącego i wystawionego na atak much  prosięcia albo ceviches które „dojrzewa” w słońcu. Widać też starania o uodpornienie na salmonelle, bo Ekwadorczycy chętnie kupują lody leżące na straganach w metalowej misce. Nie mam pojęcia jak to się dzieje , że te lody nie topnieją bo nie tylko nie są w lodówce ale też nie mają żadnego zabezpieczenia przed brudem. Wszystko za jedyne 0,25$, salmonella jest gratis. 
A wszystko to zgodnie z zasadą, że życie w sterylnym świecie szkodzi.
 
Ekwadorska myśl techniczna i przedsiębiorczość.
 
Przechodząc ulicami Riobamby widać, że miasto się rozwija. Jedne domy się buduje, inne rozbudowuje. Widać, że nawet ze sporym rozmachem bo widziałam dobudowane pięć kolejnych pięter do budynku trzy piętrowego. Zawsze myślałam, że fundamenty mają określoną wytrzymałość, ale ostatecznie może ekwadorscy inżynierowie wiele lat temu przewidzieli fakt tak intensywnego rozwoju i zaplanowali fundamenty tak aby można było dobudować więcej pięter niż budynek ma pierwotnie.
Wszystkie samochody w Ekwadorze mają zainstalowane alarmy o czym najlepiej wiadomo każdego ranka, kiedy kierowcy próbują dostać się do swoich własnych aut. Kierowcy uporawszy się z wyjącymi alarmami opierają rękę na klaksonach. Kiedy nie wyją alarmy, wyją klaksony. Po co…dlaczego, w jakich sytuacjach? Wszelkie moje próby znalezienia wspólnego mianownika dla tych hałaśliwych akcji zakończyły się niepowodzeniem.
Rozwój małych miast jest nawet zauważalny w Ameryce Północnej. Widać, że największe gwiazdy światowego kina wspierają te miasta własnym wizerunkiem. I tak, w Banos Angelina Jolie reklamuje własnym wizerunkiem lokalne centrum dentystyczne, w Riobambie George Clooney reklamuje sklep optyczny a w Tixan Leonrado di Caprio zachęca do odwiedzin miejscowego fryzjera. Nie mogę nigdzie znaleźć Brada Pita, ale na pewno też włączył się w tą akcję, bo nie mogę uwierzyć, że nie wykorzystałby tak niezwykłej szansy na zarobienie sporych pieniędzy na własnym wizerunku.
 
 
Pociąg do kiczu.
 
W wielu miejscach widać nadzwyczajne umiłowanie sztuki co przejawia się w pstrokato kolorowych pomnikach. A to chłopiec na corridzie, a to krowa w barwach zebry itp.
Będąc w Riobambie ulegliśmy namowom i pojechaliśmy zobaczyć jedną z największych atrakcji okolicy. Diabelska kolejkę na Nariz del Diablo. Piękne widoki, niezapomniane wrażenia to hasła reklamujące wycieczkę. Plakaty pokazują fantastyczną parową lokomotywę i kolej towarową na dachu której siedzą ludzie. W tle majaczy olbrzymi Chimborazo. Uwierzyliśmy i pojechaliśmy.
Ze względu na zawalenie się części trasy kolej nie wyjeżdża obecnie z Riobamby, a jedynie z Alausi. Nie miało to dla nas większego znaczenia bo do Alausi dotarliśmy autobusem a kolejką mieliśmy przejechać najbardziej fascynujący odcinek trasy.
Turystów sporo więc w napięciu oczekiwaliśmy kiedy nadjedzie pociąg. Trochę zdziwił nas fakt, że pociąg nie nadjechał, a jedynie jakiś wagon tramwajowy który w dodatku nie miał miejsc na dachu, a jedynie w środku. Aby turyści mogli podziwiać „magnificas vistas” w wagonie tramwajowym zainstalowano małe okienka, przez które nie tylko mało widać, ale  nie zawsze można je otworzyć. Wreszcie pociąg ruszył. Przejechał może dwa, lub trzy kilometry i zatrzymał się. Byłam pewna że się popsuł i z niezrozumieniem obserwowałam fakt, że większość współtowarzyszy podróży wychodzi na zewnątrz. Wychodzili aby zrobić zdjęcia choć w okolicy nie było nic ponad to co można zobaczyć podróżując autobusem po Ekwadorze czy Kolumbii. Dość głęboka dolina z rzeczką na jej dnie.
Czekałam na momenty zapierające dech w piersiach, ale jedyny moment w którym mnie zatkało to chwila kiedy ugryzłam zbyt duży kawałek banana. Widziałam, że Jarek i jego sąsiadka z wrażenia aż zemdleli bo przez dłuższą część tej fascynującej podróży nawet nie otworzyli oczu. Najbardziej jednak było mi żal Amerykanina, który miał ze sobą tak olbrzymią ilość sprzętu fotograficznego, że zabrał ze sobą tragarza. Wychodził z pociągu biedaczysko na każdym postoju ( a te były zadziwiająco często) i szukał wręcz nerwowo tematów na zdjęcia.
Jedno jest pewne, wycieczka na Nariz Del Diablo głęboko zapadnie w mojej pamięci.
 
W Ekwadorze coraz zimniej, coraz częściej pada i nie jest to ciepły, równikowy deszcz.
Chyba powoli na nas już czas. Peru czeka.
 
 
 
 
 
 
KOMENTARZE
 
Nick *:
 k
Twoja opinia *:
 
ZAPISZ
 
me 2012-04-03 23:19:21
a co to jest na dachu zal było tam usiąść... pewnie dlatego że krzeseł nie było żal podróżnicy................


Archiwum wpisów
 

Pn

Wt

Sr

Czw

Pt

So

Nd